/Historia pieniądza

Historia pieniądza

https://pl.wikipedia.org/wiki/Kryzys_bankowy_w_Polsce_w_1793

Jak zubożyć obywatela. Reforma walutowa 1950 roku

W przeciągu 11 lat Polacy trzykrotnie stracili swoje oszczędności: w 1939, 1945 i 1950 roku. Ten ostatni raz wynikał z dążenia władz komunistycznych do przestawienia gospodarki na nowe tory.

Odbudowa kraju z wojennych zniszczeń zaczynała się niemal od razu po ucichnięciu wystrzałów przesuwającego się frontu. Wracająca do swych domów ludność zastawała często ruiny, podobnie zresztą, jak Polacy przesiedlani na tzw. Ziemie Odzyskane. Wprawdzie słabo zindustrializowane Kresy zamieniono na Dolny Śląsk czy Pomorze Zachodnie, jednak przejęte od Niemców ziemie były zdewastowane i rozgrabione przez Armię Czerwoną. Komuniści musieli bezzwłocznie przystąpić do odbudowy kraju, pamiętając przy tym o możliwości podjęcia dalszego marszu przeciw aliantom.

Trudne początki

W roku 1947 przystąpiono do realizacji planu trzyletniego. Opracowany przez Czesława Bobrowskiego, był swoistym ewenementem w całej historii Polski Ludowej: jako jedyny nakierowany był na poprawę sytuacji ludności, jako jedyny też zakończył się sukcesem. W latach 1947–1949 dochód narodowy wzrósł o 53%.

Było to możliwe dzięki równoprawnemu potraktowaniu sektorów państwowego, spółdzielczego i prywatnego oraz równomiernej odbudowie przemysłu, rolnictwa i usług, w przeciwieństwie do tradycyjnego dla socjalizmu prymatu państwowego przemysłu ciężkiego. Nie było również mowy o budowie kolejnych zakładów pracy, lecz odbudowie i restrukturyzacji już istniejących, co nie było może równie efektowne propagandowo, ale pozwoliło w miarę szybko zacząć zaspakajać potrzeby ludności.

Jednocześnie niemal od chwili wdrożenia planu kierownictwo komunistyczne zaczęło torpedować działania Bobrowskiego. Trwała „bitwa o handel”, starano się też innymi sposobami ograniczyć działalność sektora prywatnego, np. poprzez zmniejszanie przydziału materiałów. Wprowadzano system norm oraz współzawodnictwa pracy, przymierzano się także do skolektywizowania rolnictwa i próbowano faworyzować przemysł ciężki.

Nie ma wprawdzie możliwości oceny, na ile plan trzyletni wzmógł naturalne procesy odbudowy oraz jakie efekty by przyniósł, gdyby Bobrowskiemu dano faktyczną wolną rękę, mimo to jednak uważa się, że zakończył się on pomyślnie.

Socjalizm wymaga pieniędzy

Już pod koniec 1948 roku zaczęto opracowywać plan sześcioletni, który miał być wdrożony po zakończeniu zamysłów Bobrowskiego. Tym razem celem nie była już poprawa warunków bytowych ludności. Resort gospodarki pod przewodnictwem Hilarego Minca zamierzał przeprowadzić forsowną industrializację kraju na wzór sowiecki. Postawiono na przemysł ciężki, a sztandarową inwestycją zostały huty im. Lenina i Warszawa.

Bardzo szybko okazało się, że wykonanie nowego planu nastręczy poważnych trudności finansowych. Złotówka balansowała na krawędzi spirali inflacyjnej, a planowane wydatki na pewno by ją z tej krawędzi zepchnęły. Do tego nieustanny brak towarów na rynku oraz niepewność jutra skłaniały ludność do tezauryzowania zarobków. Pieniądz zamiast krążyć, chowany był w przysłowiowej skarpecie.

Dodatkowo, mimo podkreślanych już sukcesów planu trzyletniego, sytuacja bytowa ludności wciąż była niesatysfakcjonująca, mimo że od zakończenia wojny upłynęło już pięć lat. Władza nie mogła dać ludziom realnych sukcesów, oferowała więc propagandowe w postaci walki z „obszarnikami i spekulantami”. Jednym z jej elementów miało być pozbawienie ich rezerw gotówki. Prawdopodobnie z tych powodów przystąpiono do przygotowywania reformy walutowej.

Tajne przez poufne

Napisałem „prawdopodobnie”, nie mamy bowiem całkowitej pewności co do motywacji decydentów. Planowanie wymiany pieniądza przebiegało w całkowitym utajnieniu, zapiski na ten temat zostały zaś potem zniszczone. Podane powyżej przyczyny odtwarza się nie na podstawie zachowanych materiałów, lecz analizy uwarunkowań ówczesnej polityki gospodarczej państwa. Hilary Minc, przewodniczący Państwowej Komisji Planowania Gospodarczego i członek ścisłego kierownictwa PZPR musiał odegrać ważną rolę w planowaniu reformy walutowej (fot. domena publiczna)

Nie wiadomo nawet, kiedy zaczęto prace nad reformą. Banknoty nowego wzoru miały wydrukowaną datę emisji 1 lipca 1948 roku, co jednak nie musi niczego oznaczać – przypomnijmy, że banknoty poprzedniej emisji nosiły nadruk Narodowy Bank Polski, nawet gdy ten jeszcze nie istniał.

Banknoty drukowane były w Szwecji, Czechosłowacji i na Węgrzech, do Polski trafiły zaś pod wojskową eskortą. Zagadką jest również wybór daty całej operacji. Najprawdopodobniej chodziło o sprzęgnięcie polskiej wymiany pieniądza z reformą rubla, dla którego przyjęto w marcu 1950 roku parytet 0,222 grama złota. Liczono też na to, że na przełomie października i listopada pogoda z jednej strony jeszcze nie utrudni logistyki, z drugiej zniechęci ludzi do protestów.

28 października 1950 roku, podczas wieczornej sesji, wprowadzono nieoczekiwanie pod obrady sejmu nowy punkt: reformę walutową. Jej założenia zreferował Konstanty Dąbrowski, minister finansów. Jej zadaniem było, mówiąc jego słowami, wydrzeć kapitalistom i spekulantom zagrabiony przez nich kapitał.

Nowa złotówka miała mieć kurs 1:1 względem rubla i 4:1 względem dolara amerykańskiego, a wymiana przebiegać miała w relacji 100:1 w przypadku posiadanej gotówki oraz 100:3 w przypadku pensji, cen i wkładów bankowych. Wszystko miało się odbyć od 30 października do 8 listopada. Ustawę przyjęto jednogłośnie, a zaraz w następnym punkcie przegłosowano zakaz posiadania walut obcych. O 22:45 zamknięto obrady.

Kataklizm

W kraju rozpętało się pandemonium. Polacy rychło uświadomili sobie, że rząd próbuje pozbawić ich znacznej części oszczędności, zaczęli postępować więc zgodnie z doświadczeniem okupacyjnym. W panice, jeszcze w nocy z soboty na niedzielę, zaczęli kupować bydło, trzodę chlewną, meble, wyposażenie domów, odzież, absolutnie wszystko, co tylko zdołali. Oczywiście metoda działała tylko wtedy, jeśli sprzedający nie wiedział o reformie, gdyż inaczej odmawiał sprzedaży.

Wszystkie placówki handlowe próbowały zmniejszać obroty wszelkimi możliwymi sposobami. Najprostsze było ich zamykanie, lecz wtedy interweniowały patrole MO, ORM, aktywu PZPR i organizacji młodzieżowych, wymuszając wznowienie handlu. Oddawano stare długi, spłacano kredyty (choć w tym wypadku fałszowano dokumenty tak, jakby spłaty dokonano 28 października), cały kraj desperacko próbował pozbyć się gotówki, mało kto zaś ją przyjmował. W kościołach wrzucano na tacę rekordowe datki, konsumowano też rekordowe ilości alkoholu.

Kiedy minął okres gorączkowej przedsiębiorczości (i konsumpcji), nadeszła wściekłość. Na wymianę dano bardzo mało czasu, nowych pieniędzy permanentnie brakowało, tworzyły się długie kolejki chcących wymienić banknoty. Nie pomagała świadomość, że dzięki różnicy kursów właśnie ograbiano ich z 2/3 oszczędności.

Reforma z 1945 roku, choć również złodziejska, została generalnie z mniejszą lub większą niechęcią zaakceptowana, dawało się ją bowiem wytłumaczyć obecnością na rynku reichsmarki i tzw. złotego krakowskiego, jak i poświęceniem dla odbudowy kraju. Tym razem jednak te czynniki nie istniały. Wszyscy doskonale wiedzieli, że władza ich w biały dzień okrada.

Zdarzali się tacy, którzy przyjmowali za dobrą monetę wyjaśnienia o „niwelowaniu niesprawiedliwości”, szybko jednak przekonywali się, że reforma najsilniej uderza po kieszeni zwykłych ludzi. W obliczu ryzyka inflacji osoby posiadające grubszą gotówkę już dawno zainwestowały ją w dobra materialne.

Przyjmuje się, że reforma miała jeden pozytywny skutek: wprowadzenie do obiegu nowej złotówki. Była ona bez porównania trwalsza i staranniej wykonana niż drukowany w Moskwie polski złoty z 1945 roku, lepiej też zabezpieczono ją przed fałszerstwem. Dla obywateli jednak skończyło się to niejako traumą: nieoczekiwanie, z dnia na dzień, pozbawiono ich pieniędzy, nie dając nic w zamian.

Pieniądze zdobyte przez państwo wskutek reformy zostały wydane na budowę wielkich hut i kombinatów metalurgicznych, z których obywatele nie mieli wielkiego pożytku, one same zaś rychło miały okazać się nierentowne. Bibliografia

Dominik Balawender, Wymiana czy kradzież? Reforma walutowa z 1950 roku, „Banking-Magazine.pl”, 9 grudnia 2014 [dostęp: 5 listopada 2018], <http://banking-magazine.pl/2014/12/09/wymiana-kradziez-reforma-walutowa-1950/>
Bartosz Dziewanowski-Stefańczyk, Wymiany pieniądza w Polsce w latach 1944–1950, „Mówią Wieki”, nr 4/2015.
Robert Furtak, Reformy pieniężne w Polsce w latach 1944–1950, „Annales Universitatis Mariae Curie-Skłodowska. Sectio H, Oeconomia”, t. 29/30 (1995/1996).
Jerzy Lasocki, Emisja pieniądza w latach 1944–1982, „Bank i Kredyt”, r. 14 (1983).
Janusz Kaliński, Zbigniew Landau, Gospodarka Polski Ludowej. 1944–1955, Książka i Wiedza, Warszawa 1986.
Jerzy Kochanowski, Dziesięć dni, które wstrząsnęły portfelem, „Polityka”, 30 października 2010 [dostęp: 5 listopada 2018], <https://www.polityka.pl/tygodnikpolityka/historia/1509906,1,1950-r-dziesiec-dni-ktore-wstrzasnely-portfelem.read>.
Plan Trzyletni, [w:] Serwis internetowy Muzeum Historii Polski, [dostęp: 5 listopada 2018], <http://muzhp.pl/pl/e/1698/plan-trzyletni>.
Reforma walutowa, czyli skok na kasę obywatela, „Dzieje.pl”, 28 października 2015; aktualizacja 13 lipca 2016 [dostęp: 5 listopada 2018], <https://dzieje.pl/aktualnosci/reforma-walutowa-czyli-skok-na-kase-obywatela>.
Ustawa z dnia 28 października 1950 r. o zmianie systemu pieniężnego, „Dziennik Ustaw”, nr 50, poz. 459.

Psucie pieniądza

  • Pierwsi Piastowie

Od zarania dziejów politycy (tak, wiemy, że to pojęcie nie było znane w X w., ale chyba nikt nie ma wątpliwości, że Mieszko I był politykiem) manifestowali swoją władzę za pomocą pieniądza, a konkretnie emisji swojej waluty. Nie inaczej było w przypadku zamierzchłej przeszłości Polski. Emisję pierwszej polskiej monety – srebrnego denara – datuje się na 980 r. Mieszko I wyemitował tylko 15 tys. sztuk nowego pieniądza o łącznej wadze 22 kg. Pokazuje to na jedno – mimo faktu, że na polskich ziemiach kwitł handel (głównie niewolnikami), nie było na nich dużej dostępności kruszcu. Inna sprawa, że kruszcu nie było w Europie dużo aż do odkrycia Ameryki.

piastowieJuż jednak na tym etapie widać pewne zacofanie naszego kraju. Pierwsze srebrne denary emitowano bowiem już 300 lat wcześniej w państwie Franków czy na Wyspach Brytyjskich. Władzę nad walutą oddano ostatecznie średniowiecznemu państwu za czasów Karola Wielkiego ok. 793 r.

Niedostatek kruszców starano się nadrobić wyprawami wojennymi. Już Bolesław Chrobry prowadził ekspansję wschodnią na Ruś Kijowską nie bez powodu. Opowieści o tym, że chciał w ten sposób zniewolić tamtejszą księżniczkę można w pewien sposób włożyć między bajki. Choć to ostatnie było faktem, głównym celem wypadów na Ruś czy Czechy była chęć zdobycia złota i srebra. Cóż, nikt nie znał wtedy instytucji banków centralnych, a „dodruk” waluty był na tym etapie potrzebny w celach ekspansji gospodarczej.

Bolesławowi ostatecznie udało się sprowadzić do kraju wiele kruszców. W rezultacie w obiegu było 80 tys. monet o wadze 120 kg – to sporo więcej, niż 50 lat wcześniej. Nie wywołało to jednak inflacji (o tą postara się inne pokolenie Piastów), ponieważ tak ogromny był wtedy popyt na denary.

Problem nie znikał przez lata. Nawet za rządów Bolesława Śmiałego monet było zbyt mało. Już wtedy emitowano lekko „spodlone” pieniądze, ale nie doprowadzało to do inflacji. Zresztą „lekko” to eufemizm. Monety z tego okresu już w połowie składały się z miedzi. Dyktowały to jednak potrzeby rynku. Sam zresztą władca utracił potem władzę, ale nie z powodu inflacji. Skąd to wiemy? To podejrzenia wynikające z analizy kroniki Galla Anonima. Pochodzący z Europy Zachodniej kronikarz na pewno wytknąłby królowi takie błędy, bowiem pochodził z terenów, gdzie oszukiwanie w ten sposób poddanych było na porządku dziennym. Nie wspomniał zaś o tej kwestii ani słowem. Pierwszy psuj gospodarczy w historii Polski

Niechlubną rolę pierwszego (i nieostatniego!) psuja polskiej waluty pełni w naszych dziejach Mieszko Stary. Rządził w dość specyficznych czasach – w okresie rozbicia dzielnicowego. Polska nie była wtedy zwartym królestwem, a była podzielona na księstwa, z których jedno – dzielnica senioralna – teoretycznie miało pełnić rolę księstwa centralnego o szczególnych wpływach. W pewnym momencie wspomniany Mieszko Stary zasiadł właśnie na tronie owej głównej dzielnicy.

Nie wiemy wiele nt. jego edukacji ekonomicznej, ale możemy założyć, że nie była ona mała, skoro zrobił to, co zrobił. Dbając o swój prywatny interes (dość szczególne myślenie, jak na władcę) postanowił „dodrukowywać” monety. By zobrazować ten proceder wystarczą liczby. W 1173 r. z jednej grzywny srebra emitowano 694 denary. Po czterech latach wartość ta wzrosła do 1310. Monety były tak łamliwe i cienkie, że nazywano je „plewami”. Mało tego, słaby polski pieniądz stał się na tyle słynny, że sam papież narzekał w liście do arcybiskupa gnieźnieńskiego, że otrzymuje z Polski fatalnej jakości monety.

W tym wypadku poddani nie wytrzymali i wygnali księcia z Krakowa. Choć powrócił on później na tron, obawiał się kontynuowania swoich monetarnych eksperymentów. Czy rozbicie dzielnicowe było dobre dla rozwoju Polski?

Dziś historycy spierają się w temacie oceny rozbicia dzielnicowego. Polska wpisywała się pod tym względem w europejski trend. Podzielone na księstwa były też Niemcy czy Ruś. Z pewnością zdecentralizowany organizm państwowy był słaby politycznie, ale niektórzy uważają, że zjawisko to pozytywnie wpłynęło na jakość monet w obiegu. Przykład Mieszka Starego nauczył władców, że nie można fałszować monet. Niektórzy uważają, że owa konkurencja na rynku dzielnicowych monet doprowadzała do lepszej jakości pieniędzy. Kazimierz Wielki?

piastowie zamekPytajnik przy przydomku jednego z najbardziej znanych polskich królów pojawia się nie przez przypadek. Jako władca Kazimierz Wielki zrobił wiele dobrego dla kraju. Zbudował ok. 50 zamków, obwarował 30 miast, zreformował polskie prawo. Tyle że to wszystko kosztowało. Potrzebował dużej ilości pieniędzy, które zaczął „dodrukowywać”. Pod koniec panowania wywołał tym wręcz spore problemy gospodarcze w części kraju, o czym często zapominają wspomnieć w swoich wypowiedziach na jego tematu historycy.

Jak na ironię panowanie Kazimierza niemal zbiegło się z rządami Wacława II w Czechach, który niezwykle wzmocnił czeską walutę. Sprowadził do kraju mincerzu z Florencji, którzy pomogli w emisji czeskiego grosza (grosza praskiego). Monety stały się „hitem” na europejskim rynku i szybko zyskały renomę dobrej, zdrowej waluty. Także Polacy starali się zdobywać czeskie pieniądze, a udawało im się to dzięki nadwyżkom eksportowym. Kazimierz sprzedawał południowym sąsiadom sól z Wieliczki właśnie za owe słynne grosze. Waluta czeska była na tyle pożądana, że Jan Luksemburski – kłócący się z Kazimierzem o koronę Polski – zgodził się odstąpić od swoich roszczeń za 20 tys. kup groszy praskich (był to majątek równowartości 25 tys. wołów).

Kazimierz zasłynął też jako patron Żydów. Sprowadzał ich do Polski, ponieważ mieli oni opinię sprawnych bankierów i pożyczali królowi spore kwoty. Zresztą obecność tej grupy na polskich ziemiach datuje się na o wiele starsze okresy. Np. na niektórych monetach z czasów panowania Mieszka I znaleziono napisy w języku hebrajskim.

Wraz ze śmiercią Kazimierz Wielkiego skończyło się panowanie Piastów na polskim tronie. Król przekazał koronę Ludwikowi Węgierskiemu z rodu Andegawenów, a ten z kolei na swoją następczynie wybrał córkę Jadwigę. Jej ślub z Władysławem Jagiełłą rozpoczął nowy okres w historii Polski. Piastowie – ocena

Jak możemy ocenić rządy Piastów pod kątem monetarnym? Początkowo ich państwo borykało się z typowymi problemami młodej gospodarki, tj. brakowało w nim pieniędzy. Do dziś zresztą można spotkać się z opiniami, że kraje są biedne, bo mają słabo rozwinięty rynek pod kątem dostępności waluty. To duże uproszczenie, ale oddające problemy, z jakimi borykali się pierwsi władcy Polski. Z czasem zresztą zaczęli radzić sobie z owym niedoborem poprzez zbyt dużą emisję podłej jakości monet. Jak zobaczymy w kolejnej części tego tekstu, pomysł ten nie zawsze kończył się dobrze dla kraju i jego mieszkańców.

Część druga

Nasza opowieść zakończyła się w momencie, gdy Kazimierz Wielki zmarł, a na tronie Polski zasiadł Ludwik Węgierski, zaś po nim jego córka Jadwiga. Młodą królową ożeniono z Władysławem Jagiełłą, wielkim księciem litewskim. Tym samym losy Polski i Litwy splotły się na kila wieków, aż do tragicznego finału pod koniec XVIII w. Jagiellonowie: królowie pod kontrolą sejmu

historia JagiellonowieJagiellonowie mieli pod pewnymi względami pod górkę. Pozycja polityczna Władysława Jagiełły nie była w królestwie już tak mocna, jak miało to miejsce w przypadku Piastów. W końcu nowy władca nie był rdzennym królem Polski. Stąd też zaczęło rosnąć znaczenie szlachty.

W 1406 r. rajcy z Krakowa przygotowali dla króla ekspertyzę dot. polityki monetarnej. Radzili władcy, by ten nie bił zbyt dużo monet, bo te mogą przez to tracić na wartości. Jagiełło zapewne mądrze pokiwał głową, ale nie zatrzymało go to przy dalszym psuciu pieniądza.

Warte odnotowania jest to, że w 1422 r. w ówczesnym ustroju Polski dokonano ważnej modyfikacji. To wtedy w życie wszedł przywilej czerwiński. Król przestał móc wywierać tak silny wpływ na wybijanie monet, a władzę tą przekazano szlachcie, a konkretnie Radzie Królewskiej. Wydany 8 lat później przywilej jedleński potwierdzał to prawo. Tyle że władcy nieźle radzili sobie z obchodzeniem tych ustaleń naciskając na Radę. Nieznana historia bitwy pod Grunwaldem

Władysław Jagiełło przeszedł do historii jako zwycięzca spod Grunwaldu. Bitwę barwnie opisał na kartach swojej powieści „Krzyżacy” Henryk Sienkiewicz, jeszcze piękniej odmalował Jan Matejko, a wisienką na torcie było oczywiście jej odtworzenie na potrzeby ekranizacji książki Sienkiewicza. Wszyscy pamiętamy jednak tylko o aspekcie militarnym. Historycy zachwycają się do dziś sprytem króla, który w dużej mierze pokonał przeciwników mądrą strategią. Często zapomina się o kwestii ekonomicznej samej bitwy.

historia grunwald JagiellonowiePo pierwsze, ile kosztowała sama bitwa? Okazuje się, że nie tak dużo, jak myślimy. Rycerze swój ekwipunek organizowali sobie sami (wynikało to z systemu feudalnego, który panował wtedy w całej Europie), zaś Jagiełło musiał zorganizować im tylko jedzenie. Przed wyprawą wojenną zorganizowano wielkie polowanie. Potem zakonserwowano zdobyte w ten sposób mięso – z tej okazji powstała osada Wiskitki w Puszczy Bolimowskiej.

Sam sukces na polu bitwy to jednak nic. Jagiełło dobił wtedy Krzyżaków w kwestii ekonomicznej. Z samego pola bitwy wywieziono 220 tys. grzywien srebra (ok. 40 ton). Już samo to stanowiło siedmioletni dochód całego państwa.

Warto zauważyć, że wojna kosztowała Krzyżaków więcej niż Polaków i Litwinów. W dużej mierze to dla tego ją przegrali.

Jagiełło zażądał też od Zakonu Krzyżackiego ogromnych kontrybucji wojennych. To one – choć ciężko ściągalne – dobiły Krzyżaków. Ponoć spora w tym zasługa żydowskiego bankiera, Wołczka, który doradzał królowi.

historia malbork JagiellonowieSukces pod Grunwaldem wzbogacił więc Polskę. Zwłaszcza, że w ówczesnej Europie było mało dostępnego kapitału. W miarę nowoczesny system finansowania swoich działań politycznych stworzył cesarz Niemiec Karol V. Tak naprawdę nasz kontynent przestał zmagać się z niedoborem kruszców dopiero po odkryciu Ameryki. Jagiellonowie-psuje

Powróćmy jednak do Jagiellonów. Wiek XV był okresem, gdy pieniądz emitowany przez władców Polski sięgnął ponownie dna. W skali całego stulecia inflacja sięgnęła 300 proc. Mennica w Krakowie biła monety tak złe, że zagraniczni kupcy nie chcieli ich przyjmować.

Żeby nie zrzucać jednak całej winy na Jagiellonów, warto dodać, że taki trend obowiązywał w całej Europie. Wszyscy władcy psuli wtedy pieniądze. Systematycznie wypuszczano monety z coraz mniejszą zawartością srebra. Dodawano do nich sporo miedzi. Gdy zaś dana partia monet była na tyle zepsuta, organizowano reformę, zbierano monety z rynku, przetapiano i wypuszczano nową partię monet. I tak w kółko. Swoją szosą – czy to czegoś wam nie przypomina?

Najgorzej z polityką monetarną radził sobie syn Jagiełły – Władysław Warneńczyk. Za jego rządów wypuszczono na rynek aż 40 mln denarów. W tym czasie ludność przestała nawet używać w transakcjach polskich monet i do łask wróciły bardzo mocne praskie grosze, o których już pisaliśmy w pierwszej części. Ponadto korzystano z weneckich dukatów czy węgierskich florenów. Tu także można dopatrzyć się współczesnych porównań. Dziś mieszkańcy Wenezueli, Iranu czy Zimbabwe wolą skupować Bitcoiny, niż trzymać niszczone przez hiperinflację swoje narodowej waluty. Historia lubi się powtarzać…

Mimo tego kolejni Jagiellonowie nie przestawali dodawać miedzi do monet. Doszło wręcz do kuriozalnej sytuacji, gdy w 1489 r. szlachta wystosowała pismo do króla Jana Olbrachta, w którym prosiła go o nie psucie już więcej pieniędzy.

Jak starano się walczyć z inflacją, którą potęgowała niechęć poddanych do lokalnej waluty? Jeśli ktoś dobrze zna historię, zna też odpowiedź na to pytanie. Na takie samo rozwiązanie decydowali się władcy od wieków, m.in. pomyślał o nim cesarz rzymski Dioklecjan. Mianowicie chciano regulować kursy walut i ceny produktów odgórnie. W 1493 r. ustalono oficjalny kurs polskiej waluty. Jeden dukat miał stanowić 30 groszy polskich. Nie zahamowało to inflacji całkowicie, bowiem już w 1505 r. Sejm w Radomiu musiał zmodyfikować te ustalenia. Jeden dukat był warty już 32 groszom. Kopernik rozprawia o ekonomii

kopernik historia JagiellonowieNa czasy panowania Jagiellonów przypada też życie Mikołaja Kopernika. Ten ówczesny mędrzec napisał traktat pt. „Sposób bicia monety”, w którym to sprzeciwiał się zbyt dużej emisji waluty. Prowadził też słynne dysputy z Ludwikiem Decjuszem, który swoje racje przedstawił w „Traktacie o biciu monety”. Właściwie mieliśmy w tym wypadku pojedynek ekonomisty z lobbystą. Decjusz był bowiem współpracownikiem Jakuba Bonera, który odpowiadał w kraju za bicie monet. Owa grupa interesu pragnęła ujednolicenia rynku pieniędzy Polski (Korony) i Litwy, a także – po hołdzie pruskim – Prus. Co ciekawe, obaj panowie byli zgodni w kwestii stworzenia wspólnej waluty dla tych krajów (które były w tym okresie połączone unią personalną). Spierali się tylko w kwestii dbania o jakość monet.

Kopernik zauważył też słynną dziś zasadę, że pieniądz gorszy wypiera z rynku lepszy. Chodzi w niej o to, że ludzie nie korzystają w codziennym handlu z lepszych pieniędzy, bo gromadzą je na gorsze czasy. Wolą pozbywać się tych gorszych monet. W konsekwencji w obiegu mamy coraz to gorszej jakości pieniądze, co może w skrajnych warunkach prowadzić do poważnych załamań gospodarczych.

To ostatnie niestety miało stać się poważnym problemem Polski w XVI i XVII w. Jagiellonowie kontynuowali przykre praktyki Piastów, ale potem miało być jeszcze gorzej. Jeśli więc dotąd myśleliście – ponownie „ucząc się” historii od Sienkiewicza – że największą zmorą Rzeczypospolitej Obojga Narodów były wojny z Kozakami, Tatarami czy Szwedami, za tydzień przekonacie się, że było zgoła inaczej…

Część trzecia

W poprzedniej części przyjrzeliśmy się temu, jak fatalną politykę monetarną w Polsce prowadzili Jagiellonowie. Dziś zajmiemy się głównie tą kwestią z perspektywy rządów królów elekcyjnych.

Nim przejdziemy jednak do władców elekcyjnych, powrócimy jednak jeszcze do Jagiellonów. Jagiellonowie na tronie Czech

Dziś mało osób wie, że ród Jagiellonów miał szanse na zapisanie się w historii w podobnym stopniu jak Habsburgowie. O co chodzi? Otóż krewniacy królów Polski i Litwy zasiedli na tronach Czech i Węgier. Niestety nie udało im się na nich utrzymać. Co gorsza, jeden z reprezentantów rodziny źle zapisał się w dziejach naszego kraju. Mowa o Ludwiku Jagiellończyku.

Ludwik nie rządził Polską ani Litwą. Należał do tej gałęzi rodziny, która władała Czechami i Węgrami. W 1516 r. uruchomił mennicę w Świdnicy, w której rozkazał bić tzw. grosz świdnicki. Moneta fizycznie do złudzenia przypominała swój polski odpowiednik. Z jedną różnią. Była o jakieś 10 proc. lżejsza. Ludwik zaczął masowo używać grosza świdnickiego do handlu ze Śląskiem. Efektem było obniżenie dochodów skarbu polskiego, inflacja oraz ponowne podważenie zaufania do polskiej monety. Chcąc bronić się przed zgubnymi skutkami działania Ludwika, król Zygmunt Stary oficjalnie wprowadził zakaz używania „podrobionej” monety.

W 1554 r. polscy Jagiellonowie musieli jednak wykupić z rynku zepsute pieniądze i przebić je na nowe. Niestety pomysł Ludwika był tylko preludium dalszych problemów gospodarczych Rzeczypospolitej. Najgorsze czasy pod tym kątem przypadły już na lata rządów władców elekcyjnych. Geneza psucia monet

historiaW tym momencie warto na chwilę się zatrzymać i wyjaśnić, dlaczego ówcześni – a mówimy o XVI i XVII w. – władcy psuli monety. W skrócie: trwała istna wojna o kruszec. Sąsiadom Polski chodziło o to, by kupować towary na sfałszowane monety z mniejszą ilością złota czy srebra, zaś sprzedawać swoje produkty w zamian otrzymując te monety z większą ilością kruszców.

Problem dotyczył jednak całej Europy. W pierwszej połowie XVII w. przez Stary Kontynent przetoczyła się Wojna Trzydziestoletnia, w czasie której zalano europejskie rynki kiepskiej jakości pieniędzmi.

Sama Rzeczypospolita miała ogromny dylemat. Wybijanie „uczciwych” monet było groźne dla skarbca, bowiem dobre pieniądze szybko były zdobywane przez sąsiadów. Dlatego w XVII w. co parę lat zmniejszano zawartość srebra w monetach. Efektem była rosnąca inflacja, która była chyba jeszcze groźniejszym zjawiskiem niż wojny, które uderzały wtedy w nasz kraj. Tymfy i boratynki

Pojęcie tymfów – fatalnej jakości monet z XVII w. – przeszło wręcz do mowy potocznej. Za ich projektem stał Andrzej Tymf, któremu król Jan Kazimierz Waza wydzierżawił mennicę.

Monety emitowano już po potopie szwedzkim, który doszczętnie zniszczył polską gospodarkę. I tak, choć deklarowany nominał tymfów (była to oczywiście potoczna nazwa) wynosił 30 groszy, srebro użyte do ich produkcji miało wartość nie przekraczającą 10-15 groszy. W mennicach udało się przetopić aż 450 tys. „zdrowych” monet na ponad 800 tys. szt. zepsutych.

Andrzej Tymf nie był jednak jedynym dzierżawcą mennicy, który tak negatywnie zapisał się w polskiej historii. Tytus Boratini (stąd „boratynki”) stał za projektem emisji miedzianych szelągów, które miały mieć urzędową wartość srebrnego szeląga, czyli 1/3 grosza polskiego. Sejm zgodził się na projekt i to mimo tego, że nowy miedziany szeląg nie miał realnej, kruszcowej wartości trzeciej części grosza, czyli 1/90 polskiego złotego (ówcześnie 1 grosz polski = 1/30 złotego polskiego). Choć władze narzuciły ograniczoną podaż boratynek, Boratini nielegalnie ją przekroczył i zalał kraj kolejnym złym pieniądzem. Władze oficjalnie protestowały, ale wobec rosnących długów publicznych (głównie dot. wojsk) musiały zgodzić się na kolejne emisje.

By zobrazować skalę procederu warto podać jedną daną: z jednego funta (405 gramów) miedzi Boratini wybijał aż 300 szelągów wartych urzędowo aż 100 groszy. Teoretycznie wszystkim (tj. jemu i rządzącym) się to opłacało, bowiem 57 groszy otrzymywał skarb państwa, resztę zaś brał dzierżawca mennicy. Boratini był jednak jeszcze bardziej chciwy, więc wybijał część monet nielegalnie. Do tego dochodziło działanie prywatnych fałszerzy. Słaby pieniądz był łatwy do podrabiania, co jeszcze bardziej pogarszało kryzys monetarny. Za króla Sasa

August Mocny historiaAugust II Mocny zapisał w się w polskiej historii jako jeden z najgorszych władców. Nie chodziło tylko o jego bardzo hulaszczy tryb życia i liczne afery na tle seksualnym. Król doprowadził proceder psucia monety do złowrogiej perfekcji.

Warto przypomnieć, że pod kątem prawnym król nie mógł samodzielnie bić monet. August sprytnie to jednak obchodził. Mianowicie założył w Lipsku, Dreźnie i Gubinie (czyli poza granicami Polski) własne mennice. Bił w nich swoje monety. Wywoził także z Rzeczpospolitej do swojej rodzinnej Saksonii dobre pieniądze, zaś nasz kraj zalał podłej jakości miedziakami.

Tradycje ojca kontynuował Augusta III, którego jakimś cudem – mimo patologii Augusta II – wybrano także na króla Polski. Potomek Mocnego zarabiał na takich działaniach aż 680 tys. złotych polskich rocznie.

Jakby tragedii było mało, Fryderyk II, władca Prus, przejął w połowie XVIII w. mennice Augusta III w Lipsku i tam, dzięki przejętym formom, zaczął bić kolejne fałszywki, którymi także niszczył polski rynek. Próby ratunku

Ostatni król Polski Stanisław August Poniatowski podjął próbę ratunku gospodarki. Wyemitował nowe monety, ale też zakazał używania zagranicznych walut. Niestety jego próby były już tylko łabędzim śpiewem upadającej dawnej potęgi.

Nawet powstałe wtedy pierwsze polskie – nowoczesne jak na tamte czasy – banki nie zmieniły tej sytuacji, a wręcz przeciwnie – pogłębiły chaos. Niestety pożyczały swoje środki oddawane im w depozycie na prawo i lewo. Gdy nałożyły się na to problemy polityczne kraju, katastrofa była gotowa. Kiedy tylko w styczniu 1793 r. oddziały pruskie wkroczyły do Wielkopolski, wywołały tym panikę wśród mieszkańców, którzy chcieli szybko odzyskać swoje depozyty. Wtedy okazało się, że bankierzy nie posiadali już większości tych środków. Ten istny run na banki przeszedł do historii jako pierwszy krach na polskich ziemiach. Dwa lata później Rzeczypospolita zniknęła z map… Podsumowanie

Za tydzień będziemy kontynuować naszą historię. Dziś kończymy jednak etap, w którym Polska istniała na mapie jako samodzielne państwo. Nasz kraj przeszedł długą drogę: od niemal plemiennego państewka z prymitywną gospodarką, przez lokalne mocarstwo, po kres państwowości w 1795 r.

Jeśli uważnie czytaliście nasze dotychczasowe artykuły z tego cyklu, zauważyliście zapewne, że przez większą część tego okresu władcy psuli pieniądz. Po części miało to uzasadnienie, bowiem do XVI w. (do odkrycia Ameryki oraz późniejszego rozpoczęcia kolonializmu) w Europie ogólnie brakowało kruszców do produkcji pieniądza. Rozwijające się rynki potrzebowały zaś coraz większej liczby monet.

Inną kwestią było jednak świadome psucie walut przez władców, które w istocie było nakładaniem na nieświadomych poddanych podatku inflacyjnego. Z czasem działania te stały się elementem niewypowiedzialnej wojny walutowej pomiędzy sąsiednimi krajami.

Polska zniknęła z map. Zbliżał się też czas papierowych pieniędzy…

Część czwarta

W tym cyklu analizujemy, jak w naszym kraju psuto przez wieki pieniądz. Dziś przechodzimy do tego okresu historycznego, gdy Polska przestała być podmiotem, a stała się przedmiotem na arenie Europy.

W poprzedniej części zakończyliśmy ważny okres w historii Polski. Nasz kraj pod kątem systemu monetarnego ewoluował przez osiem stuleci. Począwszy od dość prymitywnej gospodarki barterowej, która – pod rządami Mieszka I – zyskała pierwsze monety, przez cztery stulecia rządów Piastów, którzy początkowo dbali o jakość waluty, po okres władania Jagiellonów i wreszcie królów elekcyjnych. Niestety czym dalej w las tym było… ciemniej. Ostateczny upadek dokonał się pod koniec XVIII w. Rzeczypospolita zniknęła z map. Przegrała politycznie i gospodarczo.

Wchodzimy w okres, gdy w Europie zaczynały powstawać pierwsze – nowoczesne jak na tamte czasy – banki centralne. Pionierem w tym zakresie była Szwecja. Pierwszą w swoich dziejach – i to bardzo nieudaną – próbę stworzenia takiej instytucji podjęła Francja. Tam nieodpowiedzialna polityka monetarna doprowadziła m.in. do bańki spekulacyjnej na akcjach Kompanii Missisipi (mowa o początku XVIII w.). Niektórzy historycy wysnuwają nawet tezę, że efektem była też późniejsza Rewolucja Francuska. Bank centralny posiadała już także Wielka Brytania. Pierwszy papierowy pieniądz

Papierowy pieniądz nie był w XVIII w. czymś zupełnie nowym. Stulecia wcześniej wykorzystywali go Chińczycy (pisał o tym np. Marco Polo, który był zdumiony procederem emisji banknotów). Stojący na czele wspomnianego banku centralnego Francji John Law także emitował banknoty, którymi zalał rynek i doprowadził do sporej inflacji.

Papierowe pieniądze pojawiły się w Polsce w bardzo dramatycznych okolicznościach. Gdy we Francji trwała Rewolucja Francuska, nasz kraj znikał na dobre z map, będąc już po dwóch zaborach. W odpowiedzi na działania zaborców wybuchło powstanie kościuszkowskie, na czele którego stanął Tadeusz Kościuszko. Oba wydarzenia były połączone politycznie. Nasz bohater narodowy prosił wręcz Francuzów o zaangażowanie zbrojne przeciwko Prusom, Rosji i Austrii. Cóż, nie wyszło. Polacy musieli radzić sobie sami. Trzeba było zorganizować powstanie, co – jak każde przygotowanie do działań zbrojnych – kosztuje majątek. Postanowiono więc… wydrukować masę nowych pieniędzy.

Ósmego czerwcu 1794 r. (dla kolekcjonerów banknotów to szczególnie ważna data) Rada Najwyższa Narodowa podjęła decyzję o emisji 60 mln papierowych złotych (co ważne, nie utworzono wtedy jeszcze banku centralnego). Warto jednak zastanowić się, dlaczego ktoś w ogóle pomyślał o takim kroku. Czy chodziło o tani pieniądz? Nie. Właściwie Polacy nie mieli innego wyboru. Na próżno szukano w kraju srebra i złota. By sfinansować działania zbrojne niejako ograbiono nawet Kościół Mariacki w Krakowie, z którego zabrano złote figury apostołów i przetopione na monety. Konfiskowano kruszce z klasztorów czy gdzie tylko się dało. Efekt? Wciąż było za mało pieniędzy, by przygotować powstanie. I wtedy podjęto decyzję o emisji banknotów. Ciekawostką był fakt, że nie były one typowymi walutami fiducjarnymi, którymi posługujemy się dzisiaj. Miały zabezpieczenie w dobrach narodowych. Diabeł tkwił jednak w szczegółach. Warunkiem spłaty owych papierowych biletów był sukces powstania. Mieliśmy więc do czynienia z miksem pieniądza z oparciem w kruszcu z banknotami fiducjarnymi (opartymi na wierze w zwycięstwo Kościuszki i jego kosynierów z profesjonalnymi armiami zaborców).

Może i nasi przodkowi miewali gorące głowy i stereotyp Polaka, który najpierw działa, a potem myśli, nie wziął się całkiem znikąd, ale w kwestii pieniędzy nie do końca to zadziałało. Z banknotów nie chciano korzystać, bo – mimo narodowego mitu – w sukces powstania już nie wierzono. Sceptycyzm był na tyle duży, że Rada Najwyższa Narodowa wprowadziła prawo, zgodnie z którym osobie, która nie chciała przyjmować banknotów, groziły sankcje. Pomysł zresztą znowu wpisywał się w ówczesne trendy. W podobnym okresie rząd Francji karał śmiercią każdego, kto nie chciał używać sygnowanych przez niego papierowych pieniędzy. W Polsce dochodziło wręcz do kuriozalnych sytuacji, gdy obowiązywały podwójne cenniki – w monetach i banknotach.

Ostatecznie powstanie upadło, zaś pierwsze polskie papierowe pieniądze stały się bezwartościowe. Zaborcy uznawali za to nadal polskie monety, które były w obiegu jeszcze przez kilka dekad. To ciekawe zjawisko, które można było widzieć już w historii antycznej. Rzymianie, gdy podbijali kolejne terytoria, także nie eliminowali tamtejszych kruszcowych walut, a pozwalali nowym poddanym nadal z nich korzystać. Bank centralny a pieniądz w Polsce

Wcześniej wspomnieliśmy, że w czasie powstania nie utworzono jeszcze banku centralnego. Napomknęliśmy, że w tym czasie poszczególne kraje eksperymentowały już jednak z takimi instytucjami. Czy Polacy byli w tym zakresie zacofani? I tak, i nie.

Już w 1763 r. Stanisław Konarski stworzył pierwszy projekt banku centralnego. Miał on zapewnić tani kredyt dla rządu. Nad ideą debatowano w czasie Sejmu Czteroletniego. Planów ostatecznie nie zrealizowano. Swoją drogą czy nie przypomina wam to obecnej sytuacji z kryptowalutami? Jako jeden z pierwszych krajów debatowaliśmy nad stworzeniem stosownych regulacji dla tego rynku. Niestety z żadnym efektem. W XVIII w. sytuacja wyglądała podobnie. Inne państwa ryzykowały, wdrażając w życie nowe pomysły, by potem na nich korzystać. Polacy posiadali wielkich myślicieli, ale którzy nie odnajdywali posłuchu u większości. Napoleon

pieniądz napoleon Powróćmy jednak do chronologii. Polska znalazła się pod zaborami i całkowicie już zniknęła z map. Z pozoru nadchodziła jednak odsiecz. Napoleon Bonaparte, który przejął władzę w pochłoniętej rewolucją i chaosem Francji, wpadł na wyśmienity z jego perspektywy pomysł i niemal wywołał o wiek wcześniej I wojnę światową. Dla Polaków walki Napoleona z zaborcami oznaczały jednak odrodzenie się nadziei na powrót ich kraju na mapy.

W wyniku wojen Napoleona utworzono Księstwo Warszawskie, które było namiastką polskiej państwowości. Szykowano się też na wyprawę na Rosję.

Wojna jednak kosztuje. Napoleon sprzedał Stanom Zjednoczonym Luizjanę (warto przypomnieć sobie historię bańki Kompanii Missisipi, by zrozumieć, że Francuzom mogło niezbyt zależeć na tym amerykańskim terytorium), by sfinansować swoje wcześniejsze wojny. Pieniędzy nadal jednak brakowało. Cesarz Francuzów znalazł całe szczęście swoich nowych sponsorów – Polaków.

W Księstwie Warszawskim rozpoczęto wręcz szaloną emisję taniego pieniądza. By wybić 13 mln jedno – i trzygroszówek zużyto 223 tys. kg. miedzi i tylko 69 tys. kg srebra. Nowa waluta posłużyła tworzeniu armii i utrzymaniu na polskich ziemiach napoleońskich żołnierzy. Może i Napoleon szczerze kochał się w hrabinie Walewskiej, ale w polityce był bezwzględnym cynikiem.

Emisji kiepskiego pieniądza towarzyszyło zadłużanie księstwa. W 1811 r. deficyt był już dziewięciokrotnie wyższy niż roczne dochody państewka. W efekcie Księstwo Warszawskie zbankrutowało.

To jednak nie wszystko. Napoleon na mocy układu w Bayonne przejął też długi mieszkańców zaboru pruskiego, które ci byli winni królowi Prus. Mówimy o kwocie rzędu 40 mln franków – na tamte czasy gigantycznej (stąd „bajońskie sumy”). Władca Francji „podarował” ten dług Księstwu Warszawskiemu, w zamian zażądał „tylko” natychmiastowej spłaty 50 proc. wartości długu. Z pozoru był to świetny interes. Gdyby Francja ostatecznie wygrała swoje wojny Polacy zarobiliby na czysto 20 mln franków.

Co stało się później? Przekonacie się za tydzień. Podpowiemy tylko – pieniądz bynajmniej nie zaczął zyskiwać na wartości…

Ratujmy złoto!

Kolejne ekipy rządzące nie wykorzystały w pełni koniunktury gospodarczej lat 30. i źle przygotowały polską armię. W tle zbliżała się zaś II wojna światowa.

1 września 1939 r. III Rzesza napadła na Polskę. Wybuchła II wojna światowa. To wiemy wszyscy. Przyjrzyjmy się jednak temu, co działo się w tym okresie w kwestii polskiej waluty.

2 września Sejm uchwalił specjalne kredyty dla rządu. Poza tym wojna była spodziewana już od pewnego czasu. Z tego też powodu już w lipcu wywieziono część złota Banku Polskiego do paru miast: Siedlec, Brześcia, Zamościa i Lublina. Spójrzcie na mapę. Wszystkie te miasta są zlokalizowane we wschodniej części kraju (Brześć znajduje się dziś na terenie Białorusi). Dlaczego? Otóż pokazuje to, że polskie władze nie spodziewały się ataku ze strony ZSRR, który dopiero 17 września (zresztą pakt Ribbentrop – Mołotow podpisano 23 sierpnia, zaś złoto – jak wspomnieliśmy – rozmieszczano w lipcu).

Wraz z wybuchem wojny podjęto decyzję dot. przewiezienia kruszcu poza granice Polski. I w tym momencie rozpoczyna się istna odyseja. W nocy z 4 na 5 września z Warszawy wywieziono 38 ton złota. Trafiło ono do Lublina, gdzie składowano już część sztab. Już jednak 7 września przetransportowano je do Łucka, czyli jeszcze bardziej w kierunku południowo-wschodnim. Niedługo potem złoto trafiło do Śniatynia przy granicy z Rumunią. W kraju pozostało 3,8 ton, którymi miał dysponować rząd. My zajmiemy się jednak głównymi 38 tonami.

Rumunia teoretycznie była sojusznikiem Polski (zresztą co ważne, przez długie lata nasz kraj łączyły też dobre stosunki dyplomatyczne z III Rzeszą i przez to w latach 30. można było wnioskować, że Polska znajdzie się w grupie państw takich jak właśnie Węgry, Włochy czy Rumunia) i pozwoliła przewieźć transport złota do portu w Konstancy (do dziś na terenie Rumunii). Tam miał czekać statek. Pociąg z kruszcem dotarł na miejsce 15 września. Statku jednak nie było, zaś Niemcy zaczęli naciskać na Rumunów, by ci zablokowali transport. Dalsza historia przypomina film sensacyjny. Niemal w ostatniej chwili do portu wpłynął statek, który zabrał majątek Banku Polskiego do Turcji. Stamtąd ładunek trafił do Bejrutu, który podlegał wtedy pod Francję. Na początku października skarb znalazł się w Nevers w centralnej Francji.

Dalsza odyseja

To nie koniec tej historii. Jak wiecie II wojna światowa trwała dalej, a właściwie dopiero się zaczynała. W maju 1940 r. Niemcy zaatakowali Francję. Złoto ponownie trzeba było transportować. Tym razem miało trafić do USA. I leżało tam długo i szczęśliwie? No, niestety nie… Kapitan okrętu, na którym się znalazło, w pewnym momencie zmienił kurs i przetransportował złoto do Casablanci. Kolaboracyjny rząd Vichy, który przejął już władzę na ziemiach francuskich, rozkazał przewieść je do Senegalu, który także był podległy Francji. Stamtąd przewieziono je na obrzeża Sahary. Tam przebywało w swoistym areszcie rządu Vichy.

O kruszec rozpoczęły się dyplomatyczne boje. Nim do nich jednak doszło, próbowano złoto odbić siłą. W tym czasie polski rząd na uchodźstwie, na czele którego stał Władysław Sikorski (jeśli uważnie czytacie nasz cykl, pamiętacie, że pojawił się już w naszej historii), przeniósł się już z Francji do Wielkiej Brytanii. Tam zainterweniował u Brytyjczyków w sprawie dot. polskiego złota. Anglicy przypuścili atak z morza na port w Dakarze, ale zostali odparci. Zresztą, jak wiecie, kruszcu już tam nie było…

Pozostała więc wspomniana dyplomacja. Francja zaproponowała, że zamiast polskiego złota odda Polakom swoje złoto, które jednak znajdowało się na terenie Kanady. Nie zgodzili się na to Brytyjczycy, którzy faktycznie położyli już ręce na francuskim kruszcu. Wtedy Polacy postanowili zrobić coś, na co na pewno nie wpadlibyście w wojennych warunkach. Wytoczyli Francuzom proces sądowy w USA. Jeśli w tym momencie chcieliście popukać się w czoło, zaskoczymy was: to miało sens. Francuzi posiadali bowiem konta w USA. W razie wygranej, można było więc owe rachunki zająć.

Ostatecznie jednak polski rząd podpisał umowę o współpracy z emigracyjnymi władzami Francji w Wielkiej Brytanii. Zgodnie z nią, jeśli ci „nasi” Francuzi uzyskaliby dostęp do złota, mieli je oddać Polakom.

Gdy w 1942 r. alianci wylądowali w Afryce i rozpoczęli walki z Niemcami, odżyły nadzieje na odzyskanie skarbu Banku Polskiego. I faktycznie, w styczniu 1944 r. złoto powróciło do Polaków. Przetransportowano je do Nowego Jorku i Londynu.

Ok, teraz już na pewno wszystko szczęśliwie się zakończyło – odetchnęliście zapewne z ulgą. Otóż… nie! Na konferencji w Teheranie, a później w Jałcie, ustalono bowiem, że powojenna Polska ma co prawda powrócić na mapy, ale miała stać się państwem-satelitą ZSRR, które od 1941 r. prowadziło już wojnę z III Rzeszą. Powstało pytanie: komu oddać kruszec: władzom emigracyjnym czy podległym komunistom ze Związku Sowieckiego? Do tej kwestii jeszcze wrócimy… Tymczasem na ziemiach polskich…

W tle opisanych wydarzeń na polskich ziemiach trwała okupacja ze strony Niemiec i ZSRR. Nie będziemy dokładnie opisywać tutaj represji, które spadły na Polaków w tym okresie, bowiem jest to dobrze udokumentowane i opisane w innych miejscach. Mało mówi się o aspekcie ekonomicznym okupacji. I to tym właśnie się zajmiemy.

Wielkopolska, Pomorze i Śląsk wcielono do Niemiec, więc zaczęła tam obowiązywać marka niemiecka. Na części polskich ziem utworzono Generalne Gubernatorstwo (GG). Jego istnienie wpisuje się w trend tworzenia quazi-polskich państwowości. Wcześniej w XIX w. Napoleon utworzył Księstwo Warszawskie, po jego upadku na kongresie pokojowym w Wiedniu postanowiono zorganizować tzw. Kongresówkę, czyli Królestwo Polskie, które de facto podlegało Rosji. Teraz na polecenie władz z Berlina utworzono wspomniane Generalne Gubernatorstwo.

15 grudnia 1939 r. Niemcy otworzyli Bank Emisyjny w Krakowie. W związku z faktem, że polskie złoto odbywało wtedy swoje zagraniczne wojaże, które opisaliśmy wcześniej, władze Generalnego Gubernatorstwa nie miały inne wyjścia jak poeksperymentować na polskich ziemiach z walutą fiducjarną. Wyemitowało „pustą” walutę dla Polaków, która nie miała jakiegokolwiek oparcia o cokolwiek. Z jednej strony był to jednak – choć w szerszym kontekście zabrzmi to makabrycznie – interesujący eksperyment ekonomiczny. Cały rynek poddano kontroli władz, GG odizolowano od rynków zewnętrznych, zaś walutę podparto jeszcze autorytetem Feliksa Młynarskiego, polskiego ekonomisty i byłego współpracownika Grabskiego. Na banknotach znalazły się polskie napisy, portret bacy, krakowskie zabytki i podpis Młynarskiego.

„Młynarki” są związane z czarną legendą tego zasłużonego ekonomisty. Niesłusznie, bowiem on sam był wielkim patriotą, ale i pragmatykiem. W kolejnych latach – jeszcze w czasie okupacji – w czasie nagonki na warszawiaków po Powstaniu Warszawskim Gestapo zaaresztowało jego córkę. Brat trafił do Auschwitz i tam zginął. Sam Młynarski, choć współpracował z Niemcami, nie czerpał z tego profitów. Otrzymywał wręcz głodowe karki na żywność.




Podatki

Brytyjczycy w 1798 roku, gdy Izba Gmin wprowadziła podatek dochodowy. Przejściowo. Na wojnę z Francją. Uznali - jak pisze Alvin Rabushka - że to “ciężar zbyt ohydny, by nakładać go na człowieka, gdyż ujawnia stan jego finansów urzędnikowi podatkowemu”.

Dlatego w 1802 roku - po pokoju w Amiens - go zlikwidowano. Ale potem znów przywrócono. I znów zlikwidowano i znów przywrócono. Zabawny był premier William Gladstone, który w opozycji domagał się jego likwidacji, a jak powracał do władzy - podatek dochodowy powracał razem z nim.

Początkowo płacili go tylko bogaci. Opodatkowano dochody powyżej 60 funtów rocznie, a średni dochód roczny wynosił wówczas 20 funtów. Przez kolejne lata podatkiem obejmowano coraz więcej stanów faktycznych i prawnych, i podwyższano stawki podatkowe. Teraz płacić mają go wszyscy - nawet biedni. Muszą składać na siebie donosy - zwane eufemistycznie “deklaracjami” lub “zeznaniami” - nawet jak nie mają nic do zapłacenia.


Historycy szacują, że dziś fortuna Fuggera byłaby warta ok. 400 mld dolarów. Oznaczałoby to, że Fugger byłby ponad dwukrotnie bogatszy od Jeffa Bezosa, założyciela Amazona. W przeciwieństwie do innych ówczesnych bogaczy, urodzony w 1459 roku w niemieckim Augsburgu Jakob Fugger nie przyszedł na świat w arystokratycznym domu. Fugger pochodził z nizin społecznych – jego dziad był zwykłym bawarskim chłopem, który pewnego dnia porzucił uprawę roli i przenieść się do miasta. Miał on smykałkę do interesów. Jakob Fugger nie planował kariery w biznesie. Poszedł na studia teologiczne. Szybko porzucił te plany i przeniósł się z Niemiec do Wenecji, stał się agentem handlowym rodzinnego przedsiębiorstwa. Nawiązał mnóstwo niezwykle przydatnych kontaktów i poznał świat bankowości. Swoją fortunę Fugger zawdzięczał przede wszystkim wydobyciu metali, szczególnie miedzi. Przejmował kopalnie w całej Europie, wiele z nich wpadło w jego ręce jako zabezpieczenie pożyczek, których ich właściciele nie byli w stanie spłacać. Dzięki pożyczkom udzielanym władcom w całej Europie, Fugger osiągnął olbrzymie wpływy. Jedna z gałęzi rodu Fuggerów przeniosła się do Polski, stając się Fukierami.


Edytuj tę stronę dzieląc się własnymi notatkami!

Subscribe to Notatki historyczne Tomka

Get the latest posts delivered right to your inbox

Tomasz Waszczyk

Tomasz Waszczyk

Ten kto nie szanuje i nie ceni swej przeszłości nie jest godzien szacunku teraźniejszości ani prawa do przyszłości. || Matthew 25:26-27 || Isaiah 60:18

Read More